Dalsze przygody Pana Kleksa

You are currently viewing Dalsze przygody Pana Kleksa

Kolejny, trzeci Kleks powstał w 1988 r. Tym razem nie miał już pierwowzoru literackiego, a jego całkowitym autorem był Krzysztof Gradowski. Tradycyjnie miał dwie części (Porwanie Agnieszki i Misja Voltana). W filmie oczywiście były piosenki, ale już wszystkie teksty napisał reżyser. Produkcja w większym stopniu przeniosła się do Warszawy i Wrocławia, a więc zmieniła się część ekipy, zniknął radziecki koproducent, a jego miejsce zajęła Bratysławska Koliba. Ze względu na kosmiczną treść filmu, zdjęcia powstawały w Bełchatowie i w halach WFDiF w Warszawie.

Operatorem dźwięku był Krzysztof Grabowski, stąd i przygotowanie playbacków odbywało się w Warszawie. Tym razem część nagrań byłą realizowana w prywatnym studio na osiedlu Groty, a reszta tradycyjnie w Tonpressie. Był to najtrudniejszy okres w kinematografii, bo zaczynało brakować taśmy, a wiec pierwsze nagrania robiono na mojej prywatnej, którą dostałam od francuskiej produkcji robiąc Biesy (reż. Andrzej Wajda, 1988) .

Moja praca ograniczyła się do nagrania i przygotowania playbacków, a dalszy ciąg prac przejęła Grażyna Niwinska, konsultant muzyczny z Wrocławia. Przez chwilę pomagała mi Marta Bogucka, ale (widocznie reżyser miał takiego pecha) podobnie jak ja przy poprzednim Kleksie, zaszła w ciążę i musiała się projektu wycofać. Jeżeli chodzi o piosenki, to szczerze mówiąc w zasadzie ich nie pamiętam, chociaż w playbackach słyszymy Beatę Kozidrak, Marlenę Drozdowską, Marylę Rodowicz, Andrzeja Rosiewicza, Bogdana Smolenia.

Był to już film całkiem inny. Tak jak poprzednio muzyczny, ale i w znacznie większym stopniu fantastyczny. Bardzo wiele pracy włożono w projekty plastyczne np. pojazdów kosmicznych. Niektóre (Melo śmiacz, Robot Bajtek), zaprojektował osobiście reżyser. W Studio Miniatur Filmowych powstawały lalki i animacje. W Kolibie (Bratysława) robiono zdjęcia w technice blue boxu, które w filmie były nowością. Łączono też zdjęcia na taśmie filmowej i zdjęcia zrobione elektronicznie, a w transferach pomagał studio w Londynie. Start Voltana przygotowano w Mosfilmie.

Oczywiście pojawiły się też kosmiczne dźwięki, które tworzył dla filmu Bogdan Mazurek, ale wyprodukowano też kolejne syntezatory, a więc i kompozytor (Andrzej Korzyński) dysponował większym niż poprzednio arsenałem. Muzykę ilustracyjną nagrywano w Pradze czeskiej, co wydaje się naturalnym posunięciem, bo tam zawsze było najbliżej z Wrocławia. Film miał tylko 800 tysięcy widzów, ale wpływ na to miała także nasza zmiana ustrojowa, likwidacja Centrali Wynajmu Filmów i prywatyzacja kin jako takich. Był to także moment wielkiej popularności VHS, a więc generalnie widzów w kinach ubyło.

Później Krzysztof Gradowski w zasadzie aktywnie przez kilka lat nie pracował. W 1995 r. powstały w Łodzi Dzieje Mistrza Twardowskiego, oparte na powieści Józefa Kraszewskiego Mistrz Twardowski, który z kolei czerpał z bogatych legend, baśni i podań o uczonym, który zaprzedał duszę diabłu. Ale sukcesu frekwencyjnego pierwszego Kleksa powtórzyć się nie udało. Reżyser pojawił się też w moim studio i udźwiękawialiśmy mu jakieś pilotażowe odcinki planowanego serialu, ale ciągu dalszego nie było. Na filmpolski.pl można znaleźć jeszcze ślady dwóch filmów dokumentalnych Ostatnia rola (1993), przy którym pracowałam i Tło, które mówi (1997) oraz spektakl teatru telewizji Wagary z kosmitą (1998).

Stąd moje zdziwienie, kiedy w 2000 r. zwrócono się do mnie o pomoc w zakończeniu ciągnącego się od kilku lat projektu Triumf pana Kleksa. Tym razem film był jeden (72 min.) i w znaczącym stopniu animowany, robiony jeszcze tradycyjną techniką, ale znowu oparty na powieści Jana Brzechwy. Producentem było Studio Miniatur Filmowych, a dużą część zleceń wykonywała WFDiF w Warszawie. Dźwiękiem zajmował się Krzysztof Grabowski, ale zanim zaczęto udźwiękowienie zmarł.

Zdjęcia aktorskie zakończono w 1998 r. Wcześniej nagrano piosenki i presynchrony dialogów dla potrzeb animacji. Za nagrania muzyki płaciła firma Sony, która w ten sposób zapewniła sobie prawo wydania płyty z muzyką do filmu. Animacje zakończono w 1999 r., a ile to trwało można się domyśleć patrząc na listę ekipy dostępną na filmpolski.pl. Tylko animacją zajmowało się 28 osób. W międzyczasie zaczęły już powstawać filmy animowane komputerowo, a więc taniej i szybciej.

Był to czas ewaluowania techniki filmowej. Nagrania dźwiękowe odbywały się jeszcze na taśmach i sprzęcie analogowym. Dialogi przekazano do animacji, a teraz trzeba było wyszukać w taśmach wykorzystane wersje i dograć to czego brakuje, lub musi być wykonane inaczej, a przede wszystkim zdygitalizować (wpisać do komputera z programem dźwiękowym) i zsynchronizować. Jak film zaczynano nie ustalono też jego formatu. Teraz wszystkie filmy były stereofoniczne, a co raz więcej w Dolby Digital, a więc i my przekonaliśmy producenta, że film fantastyczny, przygodowy i dla dzieci, musi wykorzystać wszelkie możliwe dostępne atrakcje.

Obecność Sony była dla mnie o tyle ważna, że firma zachowała wieloślady (analogowe) ze wszystkimi materiałami muzycznymi, a gdyby nagrania odbywały się na taśmach któregoś z realizatorów, to ślad by po nich zaginął. Drugą stroną medalu było nagranie całych 3-4 minutowych piosenek, z których do filmu wykorzystano niewielkie fragmenty, a teraz trzeba je było zgrabnie wykończyć dogrywając wstępy i zakończenia. Nagrania playbacków w Studiach Chróst i Buffo zrealizował Rafał Paczkowski. On też był autorem zgrań, które służyły do animacji i montażu filmu.

My także zaczęliśmy od przepisywania analogowych materiałów do komputera z dźwiękowym programem, bo wtedy nasze możliwości znacząco się powiększyły. Pracował z nami Wojtek Przybylski, a do naszych działań wynajęliśmy Studio S4 w Polskim Radio. Andrzeja Korzyńskiego wspomagał w pracy mój szkolny kolega Jurek Suchocki, bo dysponowaliśmy już syntezatorami najnowszej generacji i samplerami, a więc nasza orkiestra powstawała elektronicznie. Poprawiliśmy piosenki i nagraliśmy muzykę ilustracyjną. Wojtek przygotował nam zgrania, ale ostateczny miks odbył się w filmowym studio zgraniowym.

Naszym najzabawniejszym problemem muzycznym, była piosenka koguta, dwóch kur i kurczaków, czyli Ballada kurnikowa. Kury w obrazie zniknęły, a piosenkę sklejono z kawałków zwrotek w których słychać raz kury, raz kurczaki bez żadnej logiki. Kury musieliśmy w dźwięku usunąć. Chórek dziecięcy nagrywaliśmy na nowo, bo dzieci z pierwszych nagrań już dawno przeszły mutację. Dotyczyło to wszelkich sytuacji, w których trzeba było dogrywać głosy dziecięce.

O prowadzenie udźwiękowienia poprosiłam Nikodema Wołk-Łaniewskiego, a o współpracę czeskie Studio Barrandov i inżyniera Ivo Spalja, rekordzistę w ilości zrealizowanych filmów rysunkowych w skali świata. Przy dialogach i montażu atmosfer pomagała nam dawna ekipa Krzysztofa Grabowskiego (Olek Musiałowski i Ewa Lasocka). Za design, efekty i efekty specjalne oraz przygotowanie wszystkich sesji do zgrania odpowiadał Jacek Kuśmierczyk. Moim zadaniem (poza ogarnięciem spraw muzycznych) było przygotowanie z Ivo Spaljem i jego ekipą, efektów synchronicznych.

W Barrandovie spędziłam dwa tygodnie poprzedzające Boże Narodzenie (Vánoce). Pracowaliśmy całymi dniami z godzinną przerwą na obiad. Odwiedził mnie reżyser, ale stwierdził, że przy naszej kreatywności jest mu głupio, bo on nie ma żadnych pomysłów. Wszystko mu się podoba, więc wraca do Warszawy. Poza tym nic nie rozumie, bo gadamy po czesku. Fakt, że po nagrywaniu efektów z czeską ekipą moja znajomość języka bardzo się poprawiła.

Praca przy efektach synchronicznych do filmu animowanego jest bardzo trudna i powolna. Każdy dźwięk trzeba sobie wyobrazić i tak dobrać, aby z jednej strony kojarzył się z oryginałem, a z drugiej był nie do końca realny, bo świat w którym się poruszamy także jest zmyślony. Słucha się w dużym skupieniu i bardzo wnikliwie, a więc wieczorami w drodze do pokoju zjadałam kolację w hotelowej restauracji, wypijałam kieliszek białego wina i ledwo dotarłam do łóżka już spałam.

Muzyka do filmów o Panu Kleksie

Czekała też na mnie niespodzianka. Czesi przykazali, że mam wziąć długą wieczorową suknię. Okazało się, że dostałam zaproszenie na coroczny bankiet organizowany dla najlepszych klientów (zákazników). Halę 4 przerobiono na wnętrze w stylu Hollywood. Padał sztuczny śnieg, z głośników sączyła się amerykańska świąteczna muzyka. Jedzenie było niezwykle wyszukane, atmosfera znakomita. Gros stanowili Czesi i Austriacy, ale byli też goście bardzo egzotyczni, którzy, akurat przypadkowo się w Pradze znaleźli.

Na bankiecie były władze firmy, a każdy z gości był żywym dowodem międzynarodowej współpracy, jaką udało się nawiązać poszczególnym działom i ich szefom. Ja dostarczałam pracy wydziałowi dźwięku i laboratorium, a od pewnego już czasu moje pojawienie się, lub któregoś z moich współpracowników, skutkowało wciągnięciem na maszt polskiej flagi. Zawsze tych flag różnych krajów wisiało kilka. Wszyscy dostaliśmy torby z prezentami. Ja następnego dnia wracałam do Warszawy, a Barrandov zamykał się na dwa tygodnie, aż do Nowego Roku.

Wtedy przyjechałam i jeszcze przynajmniej tydzień nagrywałam efekty. Po raz trzeci, już z Nikodemem i Jackiem pojawiliśmy się na dwutygodniowym zgraniu. Bardzo ciekawe efekty uzyskaliśmy łącząc klasyczne efekty z sound designem i SFX, jednak sam obraz nie był już nowatorski, a fragmenty zagrane przez aktorów niewiele go uatrakcyjniały. Od pierwszego Kleksa minęło całe pokolenie, a więc także zmieniła się publiczność, która w tym czasie była już rozsmakowana w nowoczesnej, często przestrzennej animacji, a więc także ten ostatni Kleks nie zapewnił sukcesu Akademii pana Kleksa, na jaki bardzo liczyły Miniatury.

Pracę przy Tryumfie Pana Kleksa wspominam jednak bardzo miło. Praca była twórcza i różniła się od tradycyjnych filmów fabularnych. Podobną radość sprawiał mi Tytus Romek i A’Tomek wśród złodziei marzeń (reż. Leszek Gałysz, 2002), do którego także nagrywałam efekty synchroniczne i zajmowałam się muzyką, którą pisał Wojciech Waglewski.

Kiedy zgrywaliśmy film reżyser miał już gotowy scenariusz dla młodzieży oparty o wspólną polsko-czeską legendę o Duchu gór mieszkającym w Sudetach. Niestety mimo starań nie udało się zainteresować nim wystarczająco zasobnych producentów z obu krajów, a teraz, kiedy Krzysztofa Gradowskiego zabrakło, taki film nie pojawi się już nigdy.