Co oznacza słowo plagiat wie każdy, albo tak mu się przynajmniej wydaje. W języku potocznym to przypisanie sobie autorstwa cudzego utworu lub wynalazku i każdą najmniejszą powtórkę tego, co już widzieliśmy, czytaliśmy, słyszeliśmy, od razu tak nazywamy. Ale w rzeczywistości prawniczej nie jest już to takie proste. Nie w każdym przypadku, gdy dwa utwory wydają się podobne, będziemy mieli do czynienia z plagiatem. Wielu ludzi jest do głębi poruszonych, gdy odkrywa, że słowa plagiat nie zawiera polska Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych (ani też inne ustawy, np. o ochronie własności przemysłowej), a sam proceder określa się bardzo opisowo i bezsprzecznie wiele sytuacji chętnie nazywanych plagiatem w myśl zapisów ustawowych nimi nie jest.
Podstawową zasadą plagiatu jest świadome działanie plagiatora. Kontakt z dziełem (wynalazkiem lub innych przejawem własności intelektualnej) oryginalnym i chęć jego przywłaszczenia, czyli skopiowanie i zaprezentowanie jako własne (plagiat całościowy). Nie istnieje plagiat niezamierzony. Kopiuj – wklej to rzecz dziecinnie łatwa w dobie Internetu, ale także bardzo prosta do odkrycia, o czym zapominają studenci, chociaż wiadomo, że istnieją specjalistyczne programy (mojej studentce program zakwestionował część bibliografii, ponieważ uznał, że ktoś podobny tekst już zamieścił), a czasem wystarczy wpisać podejrzaną frazę w Google. Odwiedzają nas za to demony przeszłości, gdy okazuje się (dzięki Internetowi), że niektóre wielkie naukowe prace zostały od kogoś przepisane, a wysiłek naukowca ograniczył się do wynalezienia niedostępnego w Polsce oryginału i przetłumaczenia ze zrozumieniem na język ojczysty. To samo dotyczy patentów, czy utworów z dziedziny sztuk plastycznych.
W dziedzinie malarstwa klasykiem jest secesyjny obraz Szwajcara Ferdinanda Hodlera, Wymarsz studentów z Jeny na wojnę wyzwoleńczą 1813 (powstał w 1908/1909), który skopiował radziecki malarz Aleksandr Dejneka i przedstawił jako Obronę Pietrogradu (powstał w 1928) własnego autorstwa. Rzecz się wydała i wybuchł międzynarodowy skandal, bo obaj malarze byli znanymi i utytułowanymi artystami.
Każdy kto dopuszcza się przywłaszczenia sobie utworu albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3 (art. 115 ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, z 4.02.1994 r., Dz.U.2017.880). Plagiat zawsze narusza osobiste prawa autora, a często także prawa majątkowe, bo naruszający przejmuje należne autorowi wynagrodzenia (honoraria, opłaty licencyjne, tantiemy).
Nie można mówić o splagiatowaniu pomysłu czy treści, jeżeli opracowanie tematu nie będzie identyczne, a zbieżność faktów może wynikać np. z tego, że opowieści dotyczą biografii tego samego człowieka. Różni je sposób ujęcia tematu, inne punkty ciężkości, wybór epizodów, czy komentarz. Natomiast treść fikcji literackiej może być uznana za plagiat. Przejęcie cudzej metodologii pracy, idei czy pomysłu, chociaż nie narusza prawa autorskiego, jest naganne i oceniane negatywnie z punktu widzenia moralnego, czy rzetelności naukowej. Może być natomiast naruszeniem innych praw właściwych dla ochrony dóbr intelektualnych, prawa własności przemysłowej (patent, nazwa), czy k.c. (dobro osobiste).
Schody zaczynają się, gdy sprawa dotyczy fragmentów (plagiat częściowy). O plagiacie będzie więc decydowało wykazanie, że doszło do przywłaszczenia oryginalnych elementów cudzego dzieła, choćby nawet zostały one wplecione w odrębną nawet i oryginalną całość stworzoną przez plagiatora (Błeszyński J., Staszków M.: Prawo autorskie i wynalazcze, PIW). Może być to nieoznaczony w tekście cytat, brak wskazania źródła (plagiat cytatowy), bezprawne przejęcie fragmentu pracy (plagiat jawny), albo poddanie ich przeróbce (plagiat ukryty). Ponieważ wtedy dochodzi do przemieszania twórczości własnej i cudzej te typy plagiatu są trudne do udowodnienia, a nawet identyfikacji (plagiat redakcyjny, adaptacyjny, inkorporacyjny), ale to proceder najbardziej powszechny. W badaniu czy dany utwór jest plagiatem, bardzo pomocne jest przeanalizowanie dzieła, które powstało wcześniej, pod kątem błędów warsztatowych czy merytorycznych i sprawdzenie, czy powtarzają się one w utworze, co do którego istnieje podejrzenie plagiatu. Rzadko dwie różne osoby popełniają niezależnie od siebie identyczne błędy (Sewerynik A.: Prawo autorskie w muzyce, UMFC).
To dobra rada i skuteczny sposób, jednak są też teorie, że wszystko co robimy jest kopiowaniem tego co robili nasi poprzednicy i to jest tradycja, a przede wszystkim przejaw naszej inteligencji. Obserwujemy inne osobniki i przejmujemy to, co robią od nas lepiej, a następnie twórczo rozwijamy i wtedy mamy postęp. Ktoś wynalazł koło, zaczął krzesać ogień, świadomie uprawiać rolę. A w dziedzinach artystycznych napisał pierwszy sonet (Giacomo da Lentini), kwartet smyczkowy (Joseph Haydn), nokturn (John Field), zastosował zjawisko perspektywy w malarstwie (Filippo Brunelleschi). Mówimy o stylach i kanonach, a artystów korzystających w swojej twórczości z takich gotowców nikt nie odsądza od czci i wiary, bo wypełniają je całkiem inną treścią, która jest emanacją ich indywidualności i osobowości. Pablo Picasso mawiał: Dobrzy artyści kopiują, wielcy kradną. Ale inteligentnie i twórczo!
Niezwykle skomplikowany jest problem plagiatów w muzyce. Gdyby rozpatrywać poszczególne dźwięki, to żaden utwór nie byłby oryginalny, bo zawsze jest to układanka z 12 nut. Dodatkowo mamy powtarzalną formę, technikę kompozytorską, styl oraz tradycyjne skale i następstwa akordów. Na szczęście, na utwór składa się wiele elementów. Przede wszystkim melodia, harmonia, barwa, rytm, a czasem słowa. O oryginalności utworu decyduje jego całość. Najłatwiejsze do zapamiętania są melodia i słowa, a więc najwięcej kontrowersji wzbudzają podobne frazy, czy sekwencje słowne, ale należy rozpatrywać je w kontekście całości, a nie fragmentu. Rzadko oryginalne bywa jedno zdanie (Piękna dziś pogoda, A rzeka płynie i płynie), czy jego część, ale nie można tego wykluczyć (Wsiąść do pociągu byle jakiego, Podaruj mi trochę słońca). Melodia to logiczny przebieg dźwięków, a więc za plagiat może być uznany fragment, który zawiera oryginalną, skończoną myśl muzyczną. Ile słów, sekund czy taktów można bezkarnie zapożyczyć? Mówimy, że w utworze chroniony jest najmniejszy fragment, który pozwala go jednoznacznie rozpoznać. Niewątpliwie charakterystyczną cechą utworu jest harmonia, ale dla całej muzyki europejskiej podstawą jest system dur/moll, a w nim pewne schematy narzucające następstwo akordów. Często zestawia się nałożone na siebie utwory (mash up) sugerując, że doszło do plagiatu, ale należy wziąć pod uwagę inne elementy i dopiero na tej podstawie można uznać, czy harmonia jest wyjątkowo odmienna i nietypowa, a może tradycyjna i powtarzalna (nałożona Ballada z Czterech pancernych i piosenka El condor passa wykorzystane na płycie z muzyką do filmu Kiler, The Payback J. Browna i Untouchable Tupaca wykorzystane w filmie Pulp fiction), a o oryginalności utworu decyduje zestaw pozostałych cech.
Ochrona kolorystyki brzmieniowej utworu także bywa dyskusyjna. Są klasyczne zestawy instrumentów, a często zestaw wynika z posiadanego aparatu wykonawczego. Oczywiście są utwory, których istotą są brzmienia barwowe. Dotyczy to muzyki konkretnej, elektronicznej i działań z zakresu sound design. Rytm dla wielu form bywa narzucony (marsz, polonez itp.), albo też jednostajnie powtarzany (muzyka rozrywkowa). Niemniej może zawierać cechy wyjątkowo odmienne i charakterystyczne. Utworu muzycznego nie należy utożsamiać wyłącznie z jego zapisem nutowym, ale także z wykonaniem. I kolejne elementy, które powodują jego unikatowość: wykonywanie akompaniamentu, instrumentacja, dobór barw, osobowość wykonawców (szczególnie w jazzie i muzyce rozrywkowej).
W praktyce, przy orzekaniu o naruszeniu praw autorskich do utworu muzycznego przydatny stosuje się „test przeciętnego słuchacza”. Podobieństwa nie będzie można wykazać, w sytuacji gdy przeciętny słuchacz, porównując dwa utwory, nie jest w stanie stwierdzić, czy doszło do jakiegokolwiek zapożyczenia (P. Piesiewicz, Utwór muzyczny i jego twórca, Oficyna). Może się okazać, że podejrzewany o bycie plagiatem utwór to pastisz, czyli uwypuklenie pewnych cech, które mogą się kojarzyć z innym autorem, stylem czy utworem, ale nie plagiatują utworu oryginalnego.
Spraw związanych z plagiatami w Polsce i na świecie jest bez liku. Im artysta bardziej znany, a jego utwory popularne, tym więcej osób zgłasza do niego różne roszczenia. Z jednej strony dopiero wtedy autorzy oryginału mogą zauważyć, że ktoś skorzystał z ich dokonań, z drugiej jest duża pokusa zdobycia sporej kasy. Ale jaka jest szansa, że The Beatles słyszeli utwór Jana Kowalskiego, który on nucił przy ognisku? Żadna. Co innego gdyby to działo się w drugą stronę, a wtedy najprostsza odpowiedź brzmi: niech nuci, nie ma to dla nas finansowego i żadnego znaczenia.
W muzyce filmowej ulubieńcem ścigaczy plagiatów jest John Williams. Co chwila ktoś twierdzi, że Imperial Attack to kopia Greka Zorby, a inny fragment przepisany jest z utworu Sergiusza Prokofiewa. Z kolei Gwiezdne wojny czerpią z King Row, Duel of the Fates, Marsa (komp. Gustaw Holst), który był temptrackiem (utwór podłożony do zrytmizowania montażu obrazu), ale też z Dvoraka, Mendelssohna, Elgara i oczywiście Wagnera. Jak wiadomo, dzięki Maxowi Steinerowi (26 nominacji i 3 razy Oskar za muzykę): Idea (muzyki filmowej) wywodzi się z muzyki Ryszarda Wagnera. Posłuchajcie muzyki wyłaniającej się spod recytatywów w jego operach. Gdyby Wagner żył w tym stuleciu byłby Numerem jeden wśród kompozytorów filmowych. Takiego brzmienia zażądał Georges Lucas i jak słychać takie dostał.
Podobne do wszystkiego jest w Gwiezdnych wojnach wszystko: klimat, tonacja, instrumentacja, marszowy charakter, tempo, metrum, kolejne cztery nuty. Ale to ciągle na plagiat za mało. Czytałam że z Gwiezdnych wojen czerpie pełnymi garściami Akademia Pana Kleksa (reż. K. Gradowski, muz. A. Korzyński) i coś ani Lucas, ani Williams nie próbowali się sądzić. A może to tylko omam internautów? Do Dvoraka podobny jest podobno temat ze Szczęk (tak ze dwie nuty), a Lista Schindlera to czysty, żywy Mahler i jego Symfonia tysiąca. Aż strach czytać te wynurzenia. Już w kolejnych kompozycjach Williams jest bardziej podobny do siebie, czyli innych Williamsów.
John Williams był raz oficjalnie pozwany o plagiat (w 1983 r.) i chodziło o Flying, temat z filmu E.T (1982, reż. S. Spilberg), który jest podobny do piosenki Joy z long play’a Passions Lesa Baxtera. Piosenka pochodzi z 1954 r. Panowie się już wtedy znali, a według skarżących Williams nie tylko utwór słyszał, ale kiedyś wykonywał go na koncercie. Williams takiej sytuacji nie pamiętał, ale i tak sędzia uznał, że utwory nie są wystarczająco podobne i nawet nie powołano ludowego jury. Ale po apelacji w 1987 r. takie jury powołano i uznano, że E.T. to temat za mało oryginalny, a wtedy apelowała druga strona i w 1990 r. wszystko zaczęło się od początku.
Na temat ewentualnego splagiatowania wypowiadali się wielokrotnie fachowcy i ja przychylam się do tych opinii. Rzeczywiście obwiednia melodii (sześć nut) jest podobna, ale są to nuty o innych wysokościach. Nie jest to jakaś bardzo zawiła melodyka, w obu przypadkach zbliżona do kolejnych dźwięków skali, chociaż u Williamsa bardziej rozwinięta i bogatsza. Jeden utwór jest piosenką wykonywaną z rozrywkowym bandem, drugi to utwór symfoniczny i tylko instrumentalny, na dodatek wielokrotnie w filmie opracowywany na różne sposoby. Ich charakter jest kompletnie inny (piosenka lekka z wesołymi perkusjonaliami, temat szeroki z fortepianem, rozbudowaną blachą), a podobieństwa instrumentacji najlepiej tłumaczy obowiązujący kanon, bo nie są w niczym oryginalne, ale i też różne. W piosence temat właściwie ogranicza się do sześcio nutowego motywu, a u Williamsa sześć spornych nut jest częścią większej całości.
A poza tym: trudno uwierzyć, żeby Williams od 1960 r. kiedy piosenkę słyszał, czy wykonywał na koncercie uparcie myślał, jak to będzie w przyszłości wielkim kompozytorem filmowym i wtedy sobie ją splagiatuje.