Wolność

You are currently viewing Wolność

Fajnie jest się budzić w takim dniu, o którym wiemy, że będzie wolny, albo przynajmniej, że będzie wolna jego poranna część. Nie musi to być niedziela, ani nawet sobota, a może nawet czasem lepiej, kiedy jest to dzień inny. Należę do tej grupy zawodowców, którzy nie pracują w sklepach wielkopowierzchniowych i nikt o ich prawo do wolnej niedzieli nie zabiega, a gdyby plany Solidarności, co do praw ludu pracującego miast i wsi, rozciągnąć z ekspedientek, na kilka innych zawodów, np. takich jak mój, to wolna niedziela stała by się dla wszystkim utrapieniem. Bez wody, gazu, prądu, komunikacji, benzyny, telefonów, teatru, kina, restauracji, kawiarni, radia i telewizora, a nawet bez zaocznych szkół i studiów. Ciekawe, co do powiedzenia miały by też nie wydojone i nie nakarmione krowy, kury czy świnie, koń i reszta żywizny.

Taki dzień wolny inny jest świetny, aby coś załatwić w urzędach (bo one w niedzielę nie pracują, a nawet w część sobót), pójść do sklepu i bez kolejki zrobić zakupy, a zarazem zmniejszyć weekendowy tłum. Można też, bez kręcących się po mieszkaniu domowników, przesadzić kwiatki, poreperować pościel, uprać, poprasować, ulepić pierogi czy upiec ciasto. Może nie jest to wolność całkowita, ale chociaż namiastka wolności. Sądząc po tym co pokazują seriale, tak właśnie żyją bogacze i arystokraci, pławiąc się w czasie wolnym bez końca. Chociaż już, czego nie pokazuje kamera, kreujący te postaci aktorzy, zasuwają od świtu do zmierzchu jak mrówki. Nadmiary czasu wolnego mają emeryci, ale trudno powiedzieć, że się w nim pławią, bo najczęściej, nie mają za co. Natomiast zawsze mogą oglądać seriale.

Najważniejsze, że takiego dnia nie trzeba wstawać przesadnie rano i nie trzeba się spieszyć. Siedzę sobie właśnie, popijając (całkiem spokojnie) kawę i leniwie planuję, co z tak pięknie rozpoczętym dniem zrobić. Na razie osiągnięcia mam niewielkie. Obudziłam się, poczytałam godzinkę w łóżku i wzięłam kąpiel. Ta kąpiel bardzo podnosi rangę moich dzisiejszych osiągnięć i szczerze mówiąc, to jest ona dla mnie największą wartością takiego spokojnego dnia. Pewnie codziennie, by mi się znudziła, ale raz, dwa razy w tygodniu to jest taka właściwa dawka. W wersji dla osób średniozamożnych, które nie chciały by się dziś spieszyć, ale wolniej nie mogą się kąpać, bo nie są do tego przyzwyczajone.

Dziś bohaterem kąpieli było Sopot Spa, peeling myjący, średnioziarnisty z solanki sopockiej i morskich alg. Przede wszystkim jego ostro niebieskie, wpadające w szafir i turkus opakowanie, pięknie komponuje się z moją białą łazienką, z dodatkami w jego kolorach. Jeżeli do tego dołożymy właściwe ręczniki: w paski białe, turkusowe i granatowe, to mamy komplet. Sam specyfik jest lekko niebieskawy i pachnie morskim, świeżym powietrzem. Rzeczywiście może zastąpić płyn do kąpieli. Nie powoduje tyle piany, ale miły zapach unosi się w powietrzu, bardzo uprzyjemniając pobyt w okolicy. W filmach oczywiście piana zajmuje pół łazienki.

Są też przypadki, że ludzie w wannie gadają przez telefon lub czytają, ale to chyba przesada. Po pierwsze woda staje się za jakiś czas chłodna, po drugie moczą się kartki, chyba, że niebawem, ktoś stworzy wodoodporny, kąpielowy czytnik, tablet albo laptop. Wtedy bardziej zapaleni przeniosą się z pracą do wanny, albo chociaż będą sobie grali w różne gry. Rozmarzyłam się, ale jestem zdania, że każda czynność powinna mieć swój wydzielony czas, bo takie łączenie zadań jednak sprawia wrażenie pospiechu.

Rano skończyłam czytać książkę Judith Tebbutt Długi powrót do domu. 192 dni w niewoli somalijskich piratów (Świat książki). I to jest książka o wolności. Dawno ludzie wymyślili, że największą karą dla człowieka jest pozbawienie wolności. Ograniczenie przestrzeni i brak intymności. Są jednak przepisy wykluczające możliwości dalszego uprzykrzania życia osadzonym. Dostają paczki, korespondencję, książki, oglądają telewizję, mogą się uczyć. Tak się dzieje w przypadku kary więzienia za popełnione czyny, która i tak jest dla nich dolegliwa.

Ale kiedy ktoś niewinny zostaje porwany? Jest nie tylko pozbawiany wolności, ale wszelkich praw. Prawem jest to, co wymyślą porywacze. Oni określają warunki jego bytowania, które zawsze mogą zmienić. Może być chory, okaleczany, bity i… zabity. Nad jego głową prowadzone są negocjacje, ale póki nie zostanie uwolniony, nikt mu niczego nie może zagwarantować. Taka jest sytuacja autorki książki. Jej mąż w starciu z porywaczami ginie, ale ta widomość dociera do uwięzionej po kilku miesiącach. Jest odcięta od świata, wśród ludzi, z którymi w większości nie jest w stanie się porozumieć, zdana na siebie i piratów, a jej jedyny kontakt z cywilizacją, to małe radyjko odbierające BBC i kilka rozmów telefonicznych z synem, odbytych pod pełną kontrolą.

Niezwykle odpowiada mi klimat tej książki. Wspomnienia zostały spisane oczywiście już po uwolnieniu. Są precyzyjne (bo udało się wywieźć na wolność trochę notatek), nienapastliwe, rzeczowe i zawierające refleksje bohaterki, na temat jej życia, życia ludzi z którymi obcuje, różnic kulturowych, religijnych, intelektualnych. Pokazują jej wspaniałą walkę o swoje człowieczeństwo i godność. Brud, robactwo, straszliwe warunki sanitarne, brak środków higieny, lekarstw i właściwie wszystkiego, co potrzebuje człowiek na pewnym poziomie cywilizacji. Jej porywacze, żyją trochę lepiej (lepiej jedzą), ale nadal są to warunki w naszej cywilizacji nie do przyjęcia. To zwykłe pionki. Oni są też prawie jak niewolnicy, bo banda ma hierarchię, w której każdy jest trybikiem. Tylko oni nie wiedzą, że można żyć inaczej, a ona wie. Komórkowe telefony, elektroniczne zegarki czy radio graniczą z brakiem pitnej wody, naczyń, lepiankami, czy spaniem pod gołym niebem. Na to nakładają się wierzenia i zwyczaje religijne, dla nas pozbawione wszelkiej logiki.

Jude ma wartość dla organizatorów przedsięwzięcia tak długo, jak można za nią dostać okup. W przeciwnym razie jest kosztem. Bo na organizację porwania, a przede wszystkim więzienie jej, pilnowanie i negocjacje, zaciągnięto kredyt. Nie mniej nie wiedzą jak powinni z nią postępować, aby swojego łupu głupio nie stracić. Co więcej wszystko wskazuje, że ich misterny plan to rozpaczliwa prowizorka, miotanie się z kąta w kąt, brak planów chociaż na dwa kroki na przód. Nie wiedzą nawet kogo porwali i jak dużego okupu mogą zażądać. Od niej oczekują numerów telefonów, adresów, kontaktów. W chaosie jakim była akcja, nasza bohaterka nie tylko nie ma telefonu komórkowego, ale nawet butów. Jest żywiona na granicy przetrwania (po oswobodzeniu waży ok. 30 kg), a zwiększenie racji żywnościowych powoduje dopiero panika, że umrze, albo, że trzeba nakręcić z nią video w którym błaga o pomoc. To wszystko nie wygląda na plan.

Natomiast plan przetrwania ma ona. Narzuca sobie żelazną dyscyplinę w organizowaniu zajęć i zagospodarowywaniu niekończącego się czasu wolnego. Kolejne zdobycze są podporządkowane panowaniu nad upływającym czasem (dostaje zegarek) i higienie. Gimnastykuje się, chodzi (mimo małej przestrzeni na której przebywa), a nawet uczy się suahili, kiedy dostaje książkę. Robi notatki, sama produkuje różnego rodzaju gry i loteryjki. Słucha audycji publicystycznych i informacji (kiedy dostaje radio). Obserwujemy jej lepsze i gorsze stany psychiczne, ale co wydaje się wręcz niesamowite, jest w niej ogromna moc, chęć życia i przetrwania.

Wśród rozważań znajdujemy też opisy jej dzieciństwa i prostej, robotniczej, rodziny w jakiej się wychowała. Umiarkowanych sukcesów szkolnych, częściowo związanych z chorobą serca, pracy w Afryce i nieudanego pierwszego małżeństwa. Wreszcie spotkania z drugim mężem i ponad 30 lat ich wspólnego życia, w tym kariery zawodowej każdego z nich, pasji zwiedzania świata i egzotycznych podróży. Urodzenia i wychowania syna, który okaże się wspaniałym i mądrym człowiekiem, który całą akcję uwalniania matki organizuje i prowadzi. Mimo tragedii jaka nastąpiła później otrzymujemy też opis bajkowo spędzonego na safari urlopu.

Na uwagę zasługuje ostatni fragment książki, a więc powrót do wolności i rekonwalescencja. Przez jakiś czas jest jeszcze ściśle chroniona, a później ciągle pozostaje pod dyskretną opieką. Cała rodzina przeżywa traumę wynikająca z porwania Judy, a więc jest pod opieką psychologów. Ona wymaga także pomocy lekarza i dietetyka, aby organizm wrócił do równowagi fizycznej. Przeżycia jakich doznała całkowicie wykluczają jej powrót do dotychczasowej pracy. Natomiast pozostaje aktywna i pomaga policji w prowadzonym śledztwie, uczestniczy za pośrednictwem łączności satelitarnej w procesie osoby, która pomogła porywaczom, a także w międzynarodowych spotkaniach, których celem jest walka z porwaniami i akcjami somalijskich piratów. Jej rzeczowe spostrzeżenia i logiczna narracja to ogromny wkład w ratowanie innych uwięzionych, a przede wszystkim zapobieganie takim aktom terroru, które dla Somalijczyków stały się sposobem zarabiania na życie.

W kontekście tego, co przeczytałam, moje poczucie wolności i radości z wolnego czasu, który mogę zagospodarować według własnego pomysłu, bardzo blaknie i traci swoją rangę. Jude walczy o wodę, odrobinę proszku do prania czy mydła. Brak środków higieny doprowadza do samoistnego przecierania się naskórka, łuszczenia skóry, pęcherzy, Bąbli ran i zadrapań. Ja po spłukaniu peelingu, nałożonego na wilgotna skórę, korzystam z płynu do kąpieli i dziś jest to lekko oleisty. Ta butelka jest czekoladowa i sam płyn ma taki kolor. Skóra przez cały dzień jest jakby delikatnie nakremowana. Jude czuje się wyróżniona, gdy ma butelkowaną wodę do picia, a ja mogę rozkoszować się kawą z ekspresu i robić leniwe plany na resztę dnia. Zagospodarowując jak najprzyjemniej, ale i najoszczędniej te chwile, które mam do własnej dyspozycji. Poczucie wolności to jednak bardzo względne pojęcie.