Amatorzy

You are currently viewing Amatorzy

Rok 1989 był tak pełen wydarzeń, że zawsze wydaje mi się, że był dwa razy dłuższy od innych, a fakt, że najbardziej spektakularnym wydarzeniem były wybory (04.06), jeszcze ten podział na dwa różne lata pogłębia. W końcu obie połówki roku całkiem się od siebie różniły. W moim życiu zawodowym i prywatnym także.

Pierwsza część rozwijała się pod znakiem planowanej podróży do Włoch. Przez ponad dziesięć lat nigdzie nie byłam, a moja włoska przyjaciółka, Agnieszka zaprosiła mnie na dwa tygodnie do Mediolanu. Okazało się, że PLL LOT wprowadził super zniżki dla dzieci, a więc zapraszający zdecydowali, że mam przyjechać z 10 letnią córką. Jako korzystny ze wszech miar termin wybraliśmy początek czerwca.

Aby to mogło się wydarzyć, musiałam pierwsze miesiące roku rzetelnie przepracować. Były Sceny Nocne (reż. Marek Nowicki), film realizowany techniką elektroniczną, udźwiękawiany w Telewizyjnych studiach dźwięku na ul. Myśliwieckiej, także w nowej dla mnie technologii. Film nie miał komponowanej muzyki, ale ja naganiałam się do woli. Było nagranie z Orkiestrą Garnizonu Warszawskiego i z Chórem cerkiewnym pod dyrekcją Jerzego Szurbaka.

W treści filmu centralnym wydarzeniem było pojawienie się byłej kochanki bohatera, jako głównej atrakcji i jej występu z prawdopodobnym nowym partnerem. Mój duet operowy (Maria Teresa Stępień i Wiesław Bednarek) w fiolecie i czerni prezentował się olśniewająco. Nagraliśmy z towarzyszeniem fortepianu Habanerę i Kuplety Torreadora (po polsku) z opery Carmen G. Bizeta oraz La ci darem la mano z Don Juana W.A. Mozarta, a potem raz jeszcze Habanerę po francusku z orkiestrą.

Chwilę później w tej samej technice powstał Kwartet (reż. Tomasz Zygadło). Nagranie tytułowego kwartetu kupiliśmy, ale Suliko na osiem dziecięcych rąk musieliśmy już z Tomkiem Bajerskim wykonać we własnym zakresie. Jak zwykle były filmy zaczęte w 1988 r., które kończyłam (Modrzejewska, reż. Jan Łomnicki) i takie, które zaczynałam, a miałam kończyć jesienią (Marcowe migdały, reż. Radosław Piwowarski, Czarny wąwóz, reż. Janusz Majewski)

Był wiosenny wypad do Krakowa na nagrania muzyki w Teatrze Stu, do Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce (reż. Feliks Falk, muzyka Jan Kanty Pawluśkiewicz) i spotkanie z Andrzejem Zauchą, który śpiewał tytułową piosenkę. I warszawskie nagranie do Stanu posiadania (reż. Krzysztof Zanussi, muzyka Wojciech Kilar) z pianistą Maxymilianem Bylickim, którego, podobnie jak mnie Mistrz obdarzył takim zaufaniem, że przesłał nam nuty i skromną instrukcję, jak mamy z nich skorzystać.

Nie ważne co umiesz, ważne jaki masz dyplom…

Gdzieś koło marca, zaczęłam pracę z Michałem Lorencem przy 300 mil do nieba (reż. Maciej Dejczer, 1989, blog 417). Film powstawał w Zespole Tor, a Krzysztof Zanussi przekonał Duńczyków i Francuzów, że dokładając do debiutu reżysera z Polski, mają szansę zrobić wspaniały interes (zrobili). Michał miał także niewielkie doświadczenie w muzyce filmowej, chociaż w branży pojawił się już dziesięć lat wcześniej w serialu Przyjaciele (reż. Andrzej Kostenko). Razem pracowaliśmy po raz pierwszy.

Z punktu widzenia przepisów obowiązujących w PRL, był całkowitym amatorem. Nie miał dyplomu wydziału kompozycji, którejś z Wyższych Szkół Muzycznych. Nie miał żadnego dyplomu, żadnego wydziału, na żadnym muzycznym poziomie, a nawet jakiegokolwiek dokumentu, że z usług jakiejś szkoły o takim profilu korzystał. To był dramat komunistycznej Polski. Nie ważne co umiesz, ważne jaki masz dyplom, który twoje umiejętności stwierdza. Takie dokumenty, poza szkołami wydawały komisje kwalifikacyjne.

Według PRL-owskich przepisów, pewnie jeszcze długo byłby kompozytorem II lub III kategorii, ale deszcz nagród i zmiana ustroju, od razu przeniosły go (na szczęście) do I ligi. Muzyką zainteresował się jako nastolatek. Związał z piosenką studencką i turystyczną. Współpracował z Wolną grupą Bukowina, Wojciechem Belonem, Jackiem Kleyffem, Michałem Tarkowskim, Maćkiem Zembatym. Grał na gitarze i śpiewał. Zawsze były to obrzeża głównych nurtów, muzyka ciekawa, oryginalna i rozpoznawalna. Od początku komponował. Z tego okresu pochodzą piękne bluesy do tekstów Edwarda Stachury, które śpiewał inny 100% amator – Andrzej Zaucha.

Byli w dobrym towarzystwie. Decydenci Wytwórni Poltel za kompozytora II kategorii uznali w 1983 r. Wojciecha Karolaka (Szczęśliwy brzeg, reż. Andrzej Konic), bo w prawdzie szkołę muzyczną miał, ale na saksofonie (klarnecie), a jako kompozytor nie miał filmowego dorobku. Za to w 1981 r. w Zespołach Filmowych zarówno w Konopielce (reż. Witold Leszczyński) jak i w Filipie z konopi (reż. Józef Gębski), był kompozytorem całkowicie zawodowym (I kategorii) i to był dorobek jak się patrzy.

Tego tłumaczenia nie przyjęto, mimo interwencji reżysera, ale uzyskałam obietnicę, że następnym razem… On o swoje walczyć nie potrafił. I rzeczywiście natychmiast powstała Bardzo spokojna wieś (reż. Janusz Kidawa), ale nigdy więcej Poltelowi specjaliści, nie mieli już szansy oceniać kunsztu Zająca. A przecież muzyka filmowa powstawała (Miłość z listy przebojów, reż. Marek Nowicki, 1984; blog 81; Przyłbice i kaptury, reż. Marek Piestrak, 1985; Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy, reż. Janusz Majewski, 2015, Orzeł za muzykę), tyle że dla innych producentów.

Czy on aby na pewno zna nuty?

Rok później, trafił mi się Jan A.P. Kaczmarek (serial 1944, reż. Andrzej Konic), którego, mimo dokumentów, że na członka przyjęła go Gema, uznano, za całkowitego amatora. Dzięki interwencjom powołano eksperta prof. Włodzimierza Kotońskiego, który stwierdził, że wyniki pracy twórczej (nagrana muzyka do całego serialu) Jana A.P. Kaczmarka, należy uznać za działalność zawodowego muzyka. Dzięki temu otrzymał honorarium dla kompozytora II kategorii. Padło też pytanie: „Czy on aby zna nuty?” Jako dowód na ewentualne zawodowstwo lub nie. Lubię to pytanie.

Zasady zapisu są proste do opanowania, ale posługiwanie się nim na różne sposoby to osobna bajka. Wielu całkiem zawodowych muzyków nut nie zna, albo ledwo je czyta i nie są im do niczego potrzebne. Ze słuchu grają muzycy ludowi, blusowi, jazzowi, popowi, rockowi. Nie korzysta z zapisu nutowego wielu perkusistów i wokalistów. W użyciu są też zapisy uproszczone, tabulatury, funty (zapis akordów towarzyszących melodii), czy funkcje (uniwersalny zapis akordów, możliwy do odczytania w dowolnej tonacji).

Muzycy klasyczni uczą się korzystania z zapisu nutowego, ale najsprawniejsi są w posługiwaniu się tym dedykowanym dla ich instrumentu. Jest to zapis na jednej pięciolinii, w konkretnym kluczu i odpowiednio przetransponowany. Pamiętam nagranie z Francuzami, na którym trębacz poprosił mnie o przetransponowanie nut jednego utworu. Był bardzo skomplikowany i muzyk obawiał się, że może coś grając pomylić. Aranżer zdziwił się, że on gra cały czas transponując i zaczął przepraszać, bo we Francji w orkiestrze grają trąbki C, a u nas B, czego nie wiedział i oświadczył, że takiej umiejętności od francuskiego muzyka nie mógłby oczekiwać. Niektórzy potrafią.

Wszyscy uczą się solfeżu (kształcenia słuchu) i gry na fortepianie (tzw. dodatkowym lub koncentracyjnym oburącz), ale poziom tych umiejętności jest dostosowany do konkretnych potrzeb. Trudność sprawia jednoczesne czytanie dwóch pięciolinii, w różnych kluczach, czy odtwarzanie zapisu śpiewając, szczególnie we właściwej tonacji, nie mając żadnego wzorca. Dlatego tak często np. wokaliści, nawet absolwenci konserwatoriów, korzystają z pomocy akompaniatorów i korepetytorów. Znakomity słuch i dobra pamięć muzyczna (to też się kształci) pozwala szybko opanować materiał, a wtedy można już śpiewać i grać z pamięci.

Nie jest to regułą. Mój ulubiony baryton, Krzysztof Łazicki, śpiewając gra jeszcze na kilkumanuałowych organach kościelnych (Eter, reż. Krzysztof Zanussi, 2018). Równie świetnie radzą sobie Majka Jeżowska i Iza Zając, absolwentki wydziału muzyki rozrywkowej w Akademii Muzycznej w Katowicach. Zbigniew Wodecki nawet w żartach, nie mylił wysokości dźwięku ani o jeden Hertz (dzięki temu na pośmiertnej płycie mamy jego prywatne podśpiewywania i nucenia). Ciekawe jak zniósł Sto lat w naszym wykonaniu, kiedy dostał Fryderyka? Był amatorem trąbki, wokalu, fortepianu i aranżacji, bo tylko na skrzypcach uczył się grać w szkole.

Za to mój ulubiony Jagoda (Andrzej Jagodziński), kiedy prosiłam o nagłe zastępstwo w kwintecie fortepianowym A dur op. 114 Franza Schuberta, tzw. Pstrągu (Piggate, reż. Krzysztof Magowski, 1990), krzyknął: już jadę, ale przygotuj jakieś nagranie, żebym tego posłuchał, bo z nut nie dam rady. Posłuchał i potem grał już trochę improwizując. On jest pianistą jazzowym, ale klasycznym waltornistą (in F). W filmie muzyka towarzyszyła przyjęciu, czyli był to zespół do kotleta i w zasadzie taki mistrz był mi potrzebny. Wielu pianistów klasycznych umie tylko to, czego mozolnie nauczyło się z nut i ani nuty więcej.

Pozostaje jeszcze czytanie i pisanie partytur

To umiejętność szczególna, zarezerwowana dla kompozytorów, dyrygentów i reżyserów dźwięku. Pięciolinii jest dużo, a każda w innym kluczu i transpozycji. Zapisy dwu i trzysystemowe dla fortepianu, harfy, organów i specyficzny zapis perkusyjny. Uczymy się tego przez trzy lata, ale i tak, jeżeli nie używamy na bieżąco, szybko wychodzimy z wprawy. Ja bardzo sobie tę umiejętność cenię, ale wykonuję specyficzny zawód.

Kiedy zaczynaliśmy pracę, Michał z partytur korzystać nie umiał, ale od razu był osobowością, która szkoły nie potrzebuje, a tylko pomoc techniczną. Instrumentację przygotowywał mu Marcin Pospieszalski. Michał nadzorował pracę i ingerował w powstające brzmienia, tak że orkiestra miała i zawsze ma jego wyraźne piętno. Michał świetnie słyszy i operuje barwą. Mistrzowsko i w jedyny, sobie właściwy sposób dobiera brzmienia, co mogłam odczuć już przy tej pierwszej wspólnej pracy (słynne gwizdy i zawodzenia Tomasz Zgrai na flecie). Od zawsze korzysta z instrumentów elektronicznych, które pozwalają mu symulować to, co chce osiągnąć.

Wtedy miał też ogromną świadomość, czego powinien się douczyć, aby warsztat nadążał za myślą lotną. Studiował partytury klasyków i słuchał ich muzyki, uczył się gry na fortepianie, harmonii, podstaw instrumentacji i sama nie wiem czego jeszcze. Ze znakomitym skutkiem, bez strat dla swojego talentu i osobowości. Ciekawe ilu udokumentowanych papierami zawodowców tak dokładnie odrobiło tę lekcję. W takich momentach myślę też o Wojtku Karolaku. Czytanie jego partytur zawsze było wyzwaniem i zawsze znajdowało się coś co zgodnie ze sztuką nie powinno zabrzmieć dobrze, a jednak brzmiało. Opowiada o tym Michał Urbaniak w Jazz outsiderze (reż. Janusz Majewski, 2021). Ot takie amatorskie smaczki.